28 października, 2017

Niezrozumiały Geniusz

"Moim zdaniem to niczego nie jestem pewien,
jednak widok gwiazd sprawia, że zaczynam marzyć."
- Vincent van Gogh



Vincent van Gogh - niezrozumiały geniusz.
Do tej pory Vincent był dla mnie nazwiskiem wypowiadanym raz do roku przez nauczycieli, jako nazwisko wielkiego malarza. Nigdy w życiu nawet raz o nim nie pomyślałam sama, jedyne skojarzenie w mojej głowie to obraz "Słoneczniki", który pokazany był na jednej z lekcji. 


Jednak wczoraj byłam w kinie na filmie "Twój Vincent", który zmienił kompletnie moje myślenie o tym artyście. Serio. Myślałam, że to będzie jeden z tych, co mają opowiadać o nudnych rzeczach w ciekawy sposób, co zazwyczaj nie wychodzi, ale ku mojemu zaskoczeniu: nie. Był świetny, ale do rzeczy. 

Film opowiada historię rok po śmierci malarza. Główny bohater musi dostarczyć list Vincenta do jego brata - Theo van Gogha. Autor nie zdążył go wysłać za życia. Dwóch braci łączyła szczególna więź. Na ekranie możemy zobaczyć wspomnienie dzieciństwa malarza: Był najstarszym synem, ale nie pierwszym. Cierpiał na syndrom dziecka zastępczego: przed jego narodzinami, matka urodziła chłopca, który niestety był martwy. Mały Vincent próbował być idealny w oczach rodziców, jednak ich żałoba sprawiała, że żył ze świadomością zajmowania czyjegoś miejsca. W tym okresie bardzo wspierał go młodszy brat, który postanowił zawsze stać za nim i pomagać mu. Dotrzymał swojego słowa, albowiem w dorosłym życiu Theo fundował bratu płótno i farby, ale także podsycał jego wiarę w siebie. 


(Douglas Booth w roli Armanda Roulina)

Główny bohater - Armand Roulin z początku jest niechętnie nastawiony do bycia posłańcem, jednak stopniowo zagłębia się w historie życia, a przede wszystkim śmierci artysty. Staje się tak przez rozmowy z ludźmi z otoczenia malarza. Na światło dzienne wyjdą zaskakujące fakty. Vincent był dręczony przez grupkę chłopaków, uchodził za szaleńca - leczył się najpierw w szpitalu psychiatrycznym, a później u prywatnego lekarza Gacheta we Francji.

"Pacjent ten, na ogół spokojny, podczas swego pobytu w ośrodku doświadczył szeregu gwałtownych ataków, trwających od tygodnia do miesiąca. Podczas tych ataków przeżywał straszne lęki i niepokoje, kilkakrotnie próbował się otruć, czy to połykając farby, czy pijąc naftę podkradaną pomocnikom, kiedy ci nalewali ją do lamp. (...) Pomiędzy atakami pacjent był absolutnie spokojny i poświęcał się całkowicie malowaniu. Dziś poprosił mnie o zwolnienie, zamierzając w przyszłości żyć na północy Francji, gdzie, według jego przekonania, klimat dobrze mu zrobi."

(Raport o kondycji Vincenta van Gogha po jego decyzji o zakończeniu swego pobytu w Saint-Remy)


(Doktor Gacheta namalowany przez
Vincenta van Gogha)


Malarz zamieszkał w pokoju nad małą knajpą. Jego lekarz stwierdził, że artysta jest w bardzo dobrej kondycji, a jego stan psychiczny znacznie się poprawił. Sześć tygodni później, w niedzielne popołudnie 27 lipca 1890 roku Vincent wyszedł, żeby malować. Wrócił po kolacji trzymając rękę na brzuchu. Zapytany o to, co się stało, odpowiedział: "Jestem ranny". Nie mówiąc nic więcej poszedł do swojego pokoju. Chwilę później właściciel lokalu poszedł na górę, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Okazało się, że Vincent został postrzelony. Nie umarł od razu. Lekarzowi i innym powiedział, że chciał popełnić samobójstwo, jednak broni nigdy nie odnaleziono, a z raportu innego doktora wynikało, że Vincent nie był w stanie sam siebie postrzelić, nie pod takim kątem, poza tym samobójca celowałby w głowę, serce lub gardło, a nie w żołądek. Tak właściwie - nawet jeśli Vincent chciał się zabić, to dlaczego nie wykonał drugiego strzału - celnego strzału? Dlaczego wrócił do knajpy? Lekarze stwierdzili, że to niegroźna rana, jednak dwa dni później, we wtorek 29 lipca 1890 roku Vincent van Gogh umiera. 

  
Zaczął malować około 30. roku życia. Przez 8 lat namalował ponad 800 obrazów. Sprzedał tylko jeden. Dopiero po śmierci okrzyknięto go geniuszem. 

"Nie możemy mówić inaczej,
niż przez nasze obrazy..."
- Vincent van Gogh



Ten film to coś więcej niż historia wielkiego malarza. To historia o wielkim wysiłku, walce z chorobą, o cierpliwości, determinacji i ogromnej sile. Skłania do refleksji nad swoim życiem, jest nostalgiczny. Szczerze mówiąc to aż mi słów brakuje. Bardzo mnie poruszył. On był geniuszem, którego nikt nie doceniał, z którego się wyśmiewali. Był bardzo samotny. Jego śmierć nadal pozostaje zagadką, której nikt nie rozwiąże. Bardzo, ale to bardzo polecam. Poważnie. Warto.
Vincent van Gogh zawsze był dla mnie nikim. Lecz teraz jest niemalże idolem. 


"Chciałbym moją pracą pokazać co ten "nikt" nosi w swoim sercu...
Z uściskiem dłoni  

- Twój Vincent"  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz